Muzyka jest pomostem – z Grupą Mojego Brata rozmawia Hanna Borowska.


Wywiad z Grupą Mojego Brata, który przeprowadziła prawie 30 lat temu w czasopiśmie Chrześcijanin - Hanna Borowska. 

Na scenę wychodzą na ogół we czwórkę. Jonasz — piąta osoba zespołu jest menadżerem, obsługuje także mikser. Ten podstawowy skład, bywa wzbogacony przez bas i gitarę elektryczną, co oznacza dwóch dodatkowych członków. Są nimi: Mirek Stępień oraz Tomek Lipert, od niedawna zaproszeni do współpracy. Również od niedawna rozwija się współpraca z dziewczętami: Asia Macha i Iwona Kaczmarczyk przygotowują i wykonują układy choreograficzne. Rozszerzony skład zawiera zatem łącznie dziewięć osób, ośmioro na scenie, plus Jonasz.

W ciągu tych lat przez nasz zespół przewinęło się trochę ludzi. Trochę też usłyszało o Jezusie. Szacunkowe liczby podają, że w ciągu roku z Ewangelią styka się — dzięki naszym koncertom na pewno kilka, a może kilkanaście tysięcy osób. Mowa o osobach, które nigdy wcześniej nie miały kontaktu ze świadomym chrześcijaństwem. Droga radiowa otwiera następną szansę, Jest możliwość docierania do ludzi, których trudno policzyć. Owoce są, potwierdzają to liczne świadectwa, jest to czas rzucania ziarna.

Grupa Mojego Brata zawsze wzbudzała kontrowersje. Dla chrześcijan często jest zbyt głośna i zbyt „na luzie”, niewierzących szokuje otwartością, z jaką mówi o Bogu. Teksty piosenek, często bardzo osobiste, w formie modlitw, zdradzają trwanie w bliskiej społeczności z Panem. Wokalistka zakłada „mini” na scenę, a perkusista zawiązuje włosy w „kucyk”. Podczas występu styl zachowania zespołu jest dość swobodny, muzyka zaś wydaje się raczej „niepobożna”: jazz, pop. Czy nie ma w tym sprzeczności? Wydali siedem kaset, koncertują w Polsce, mają też za sobą wiele występów za granicą. Byli zapraszani do Belgii, Holandii, Niemiec, Francji, Norwegii i Stanów Zjednoczonych.

Od wielu lat każde z nich ma własną rodzinę: dwoje mieszka w Warszawie, dwóch pod Warszawą, a jeden w Białymstoku.

Leon. Łatwo policzyć, że mowa o podstawowej i dziś aktualnej „piątce” zaś przez te lata „przewinęło” się znacznie więcej osób. Naprawdę sporo. Wyliczę tych, którzy grali z nami dłużej: Wiesław i Dorota Pruszkowscy, Marek Głodek, Jan Barczuk i Albin Paduch.

Czy ta ten fakt — rodzeństwo w zespole — znalazł swoje odbicie w jego nazwie?

Nie, powstała raczej przypadkowo. Nie mieliśmy wówczas jakichś szczególnych pomysłów. Była moda na nazwy z greki, na takie, których biblijne znaczenie było wyraźne. Jakby na przekór wybraliśmy coś bardzo zwyczajnego. Drugi powód wynikał z założenia, że będą grać i występować dla ludzi niewierzących. Dlatego nie chcieli z góry niczego narzucać. Warto podkreślić, że to jest „ich” muzyka i treści, z którymi się utożsamiają. Kierowały nami dwie potrzeby: po pierwsze, żeby razem grać, po drugie, żeby za pośrednictwem muzyki składać świadectwo o Jezusie, Z tych powodów założyliśmy zespół.

Byli młodzi i „napaleni”. Pochodzili z różnych miast w Polsce i wszyscy kształcili się w szkołach muzycznych.

Obozy chrześcijańskie — to była dobra okazja, aby się poznać oraz wspólnie trochę „pomuzykować”, lecz po spotkaniach trzeba było wracać do domu. Marzyliśmy, aby stworzyć grupę, która będzie pracować już na stałe. Właśnie dlatego część osób przeprowadziła się do Warszawy.

Kończąc naukę, mogli jednocześnie zacząć wspólne granie. Całe życie obracało się wokół tej sprawy. Być razem i grać jak najwięcej. Był rok 1981. W piwnicy udostępnionej przez warszawski zbór baptystów zaczynają regularne próby. Zalewani przez wodę (awarie rur) i podgryzani przez miejscowe szczury, mają okazję sprawdzić swoją wytrwałość. Mam jeszcze Biblię — wtrąca Jurek Szarecki — napoczętą przez te miłe zwierzątka. Szczury jedzą wszystko: sprzęt nagłaśniający, kable.

Piwnica — czas grania na „byle czym”, to także czas modlitw, trwania w społeczności ze sobą i przed Panem. Kiedy po roku zagrali w Białymstoku pierwszy większy koncert, upewnili się, że idą w dobrym kierunku. Pół setki ludzi wyszło do przodu, aby przyjąć Jezusa w odpowiedzi na wezwanie. Coś więc „ruszało”.

Na przykład „graty”, czyli sprzęt i instrumenty pożyczał nam pewien człowiek, tym samym w nas inwestując. Mogliśmy ich używać praktycznie, jak długo chcieliśmy i tylko w razie rozwiązania grupy trzeba było to oddać.

Od 1983 roku zaczynają pracę w pełnym wymiarze godzin. Ich pracą jest zespół. Mogą tam włożyć całą swoją energię, zamiast zmęczonym grać „po godzinach”. Obecny skład, poza Piotrem, pamięta tamte lata. W czwórkę przeszli wszystko od samego początku. Piotr Kominek dołączył później: gra na instrumentach klawiszowych, pisze, komponuje. Jurek Szarecki bardzo dużo tworzy, poza tym gra na trąbce oraz na elektronicznym instrumencie, który nazywa się: Wind Midicontroler, Małgosia Paduch jest flecistką, dużo śpiewa, próbuje swych sił w kompozycji i pisaniu tekstów. Jonasz naprawdę nazywa się Janusz Tołopiło; jest rzeczowy, bardzo konkretny.

Pierwsza kaseta — wydana w roku1984 Nowa pieśń — to były piosenki tłumaczone z angielskiego. Od kasety trzeciej, o pamiętnym tytule Pójdź za mną — zaczęły się ich kompozycje własne, Teraz jest odwrotnie: to znaczy nasze utwory tłumaczone są na angielski. Rozwinęła się współpraca z radiem i telewizją. Grupa mojego brata z radością mówi o tej drodze trafiania do ludzi, ileż osób będzie mogło usłyszeć ich piosenki po prostu w domu! Ilu innych, których odstrasza słowo „ewangelizacja”, przyjdzie na występ. Łatwiej powiedzieć komuś: „Chodźmy na koncert” i spotkać się z pozytywną odpowiedzią, niż zaproponować pójście do kościoła. Wówczas często następuje opór. Współpracę z telewizją bardzo chcielibyśmy rozszerzyć, powali, staje się to faktem. Jestem pewien — mówi Jonasz, że w każdym miejscu, gdzie gramy, pomaga to ludziom znaleźć Boga. Wielu dowie się o Nim, zainteresuje się. Nawet jeżeli między utworami mówimy niewiele to i tak w tekstach piosenek jest wystarczająco dużo. Wierzą, że są głównie po to, by inspirować do szukania Pana. Pewien mężczyzna, osiem lat temu nawrócił się na ich koncercie, Dziś jest pastorem i prowadzi zbór.

Ile było podobnych owoców? Trudno znać wszystkie świadectwa. Wychodzą na scenę, grają, potem muszą wyjechać.

Naszymi zadaniem jest zainteresować ludzi, zwrócić ich uwagę na możliwość innego życia. Sądzę, że później powinien ich „przejąć” lokalny Kościół, proponować spotkania, zachęcać, udzielać odpowiedzi. I właśnie tak chcemy organizować nasze trasy, wspierani przez już istniejące społeczności i lokalne zbory. Bo ludzi trzeba potem gdzieś odesłać, trzeba dać im miejsce, gdzie znajdą ciepło, miłość, akceptację, gdzie ktoś będzie mógł ich wesprzeć i pomóc.

Małgorzata. Jestem na scenie przez półtorej godziny. Choćbym chciała — w tym, co mówię i śpiewam, nie jestem w stanie zawrzeć wszystkiego. Jednak mogę być na tyle otwarta i szczera, aby ludzi tematem zafrapować. I niech później zostaną z tym, niech im to nie da spokoju.

Pracowali metodą „prób i błędów”. Nie mieścili się w subkulturze Kościoła, ale też nigdy nie było ich założeniem grać na nabożeństwach. Cel, jaki sobie postanowili, to mówić o Bogu, o wierze językiem niewierzącego świata.

Bo co to da – tłumaczy Jonasz – że istotne kwestie będę oznajmiał komuś po angielsku, jeżeli on rozumie tylko francuski? Ażeby dotrzeć, trzeba mówić zrozumiale.

Ważnym odkryciem było, że język Kościoła jest zupełnie inny niż język ludzi „na zewnątrz”. I drugie odkrycie: że muzyka jest pomostem. Ich zdaniem, jest drogą, na której można się komunikować.

Leon. Wiemy też, że nie ma dobrej czy złej muzyki w sensie stylu. Nie ma rodzaju duchowego i nieduchowego. Ważne kto gra i co chce przekazać. Mamy jazzowe korzenie, bo gramy najchętniej jaz, pop. Jednak na wielu festiwalach spotykałem grupy, które z kolei przekraczały moją możliwość percepcji. Już chciałem powiedzieć, że to jest „nieduchowe”, że muzyki, na przykład metalowej chrześcijanie grać nie powinni. Tymczasem osąd nie należy do nas. Wymieniają przykłady zespołów, które pod tę właśnie muzykę młodzieżową podkładają teksty piosenek o Jezusie.  I szaleją, skaczą po scenie, włosy do kolan, skóry z cekinami... Wiem, że taki występ zadowala gust rozhukanej „młodzieżówki”, jednocześnie przekazując ważne poselstwo. Pewnego razu poznali bliżej członków takiego zespołu. Za kulisami zaczęła się rozmowa: Chwała Panu, Chwała Bogu. Zobaczyłem, że to miękkie chłopaki. Osąd nie należy do nas. Również gorszenie się, bywa za często używane. Określenie to jest nadużywane, Zamiast powiedzieć: „To mi się nie podoba”, ludzie mówią: „Jestem zgorszony”. W gruncie rzeczy sprawa rozbija się o gusta i uwarunkowania kulturowe. Na koncert wielu zespołów chrześcijańskich, ja bym nie poszedł. Więc co pozostaje? Myślę, że modlić się za innymi grupami, gdyż one także mogą być użyte przez Boga.

Małgorzata. Będąc jeszcze w szkole, grałam muzykę Mozarta. Wiele osób sądzi, że jest ona bardzo „duchowa”. Tymczasem Mozart był masonem, prowadził grzeszne życie, to co pisał, nie miało nic wspólnego z uwielbieniem Boga. Oto jak łatwo można się pomylić, sadząc z pozorów.

Mówią o schematach, które w sztuczny i najczęściej błędny sposób zaszufladkują na rzeczy dobre i złe, pobożne i gorszące, ale Duch Święty przykłada inną miarę. On patrzy na serce. Ta rozbieżność, która była kiedyś między nimi a innym oczekiwaniem Kościoła wynikła z niezrozumienia.

 Dziś współpraca układa się lepiej. Dorośliśmy, za każdym razem, kiedy „obrywało” się nam, jednocześnie wynosiliśmy pewną lekcję. To były właśnie „próby i błędy”.

Mają nadzieję, że są już na tyle elastyczni, by móc grać dla różnego rodzaju publiczności. Grać w kościele i poza nim. Mają nadzieję, że potrafią coraz bardziej dostosować się do ludzi.

Ktoś powiedział „Myśląc, że dotrzesz do wszystkich – jesteś w błędzie – w ten sposób nie dotrzesz do nikogo”. Kwestia sprecyzowania celu, kwestia rozumienia i bycia rozumianym. Bardzo cieszy nas fakt, że są chrześcijanie, którzy regularnie pomagają nam swoimi modlitwami. Wcale nie są to ludzie, którym nasza muzyka jakoś szczególnie odpowiada. Często jest odwrotnie, lecz mimo to oni rozpoznają, że to, co robimy, przynosi owoc. Ogromnie cenimy ich sympatie i modlitewne wsparcie.

Niedawno Grupa Mojego Brata włączyła się w akcję pomocy dzieciom z wrodzonymi wadami serca. Na swoich koncertach zebrali do chwili obecnej ponad trzydzieści milionów złotych. Te pieniądze przeznaczone są na pokrycie wysokich kosztów operacji, prawie zawsze jedynej możliwości przeżycia.

Leon. Sezony koncertowe to na ogół jesień, dwa miesiąc i tyle samo wiosną Do tego miesiąc (przeważnie) latem. Wyjazdy są męczące: tygodnie poza domem, w każdym tygodniu gra się kilka koncertów. Regularna praca na miejscu trwa przez cały rok Mówią o poświęceniu rodziny, żona oraz dzieci, które to wszystko jakoś wytrzymują. Najbliższe plany na przyszły rok to trzy wyjazdy za granicę I dużo grania w kraju Najbardziej — zgodnie podkreślają — zależy nam na polskiej publiczności. Tu żyjemy, tu znamy teren i tu nam najłatwiej przekazać to, co ważne.

Grają w domach dziecka, domach kultury, w zakładach karnych, teatrach, kinach, salach sportowych, szkołach średnich. Grają dla środowisk studenckich i na różnych festiwalach. Wiele jest miejsc do grania. Starannie dobierają repertuar.

Moim pragnieniem jest — mówi Leon — aby ludzie, którym próbuję coś powiedzieć, widzieli we mnie normalnego człowieka. Nie staram się ukrywać moich problemów. Mam je, nie jestem pod tym względem wyjątkowy. Tu musi działać naturalność, szczerość, które otwierają drzwi niejednego serca. Uważam się — kontynuuje Leon — za normalnego i chcę, aby inni o tym wiedzieli. Jednak mówię im, że jest pewna różnica, ponieważ ja zaufałem Bogu.

 Zobaczymy ich na scenie. Po zapowiedzi konferansjera wyniknie może nieporozumienie, jak już bywało to dziesiątki razy. Niewtajemniczeni myślą zwykle, że lider zespołu i konferansjer są rodzeństwem. Nie szkodzi, wolno żartować. O to nikt nie będzie się obrażał.

Opinia pewnego chrześcijanina. Myślę, że do „Grupy” trzeba się po prostu przyzwyczaić. Kiedyś, gdy w domu słuchałem ich kaset, żona krzyczała do mnie: „Wyłącz to!” A teraz sama, puszcza, polubiła, klucz leży chyba głównie w zrozumieniu.

 

Rozmawiała: Hanna Borowska. Chrześcijanin 1993 Nr 1-2