Jan Johny Barczuk - To były piękne lata.

Lubię patrzeć na swoje stare zdjęcia… Zdjęcia – oprócz mojej rodziny – są moją najcenniejszą wartością. Zawsze podróżują ze mną, kiedy się ruszam i one się poruszają. Niektóre są czarno-białe i już zniszczone; na innych kolory trochę wyblakły. Są przedłużeniem naszej duszy, twardą kopią naszego wnętrza. Dają świadectwo czasów dobrych i złych; przywodzą na myśl chwile, które przyprawiają o melancholię, płacz, wstyd, a nawet złość. Są zdjęcia, które widzę, tylko gdy zamknę oczy, niestety nigdy nie zostały zrobione. Obrazy są jednak wywoływane w moim umyśle i będą tam trwały tak długo, jak żyję.

Chyba nie wydarzyło się w moim życiu nic innego, co by pozostało tak mocno w mojej pamięci, jak praca z GMB. Było to coś, co ukształtowało mnie w tak szczególny sposób, że miało wpływ na całe moje późniejsze życie. Znaliśmy się nawzajem jak nikt inny. Nasze serca wzajemnie się kształtowały. Mieszkaliśmy razem. Przeżyliśmy stan wojenny. Borykaliśmy się z problemami, o których młodsi wiekiem muzycy nic nie wiedzą. To były ciężkie czasy, były trudności politycznie, ekonomicznie oraz kościelne. Byliśmy zdeterminowani i uparci. Nic innego się nie liczyło. Mieć swój własny instrument – to było marzenie. Komunizm spowodował, że nasz kraj był zapóźniony w prawie każdej dziedzinie. Nie dawał nadziei, przyszłości i wolności ani poczucia bezpieczeństwa. Ale – mieliśmy pieśń.

Wciąż mam w pamięci tysiące twarzy ludzi, którzy przychodzili na nasze koncerty. Przyszli nie wiedząc, czego się spodziewać, ale po dwóch godzinach wracali do domu całkowicie odmienieni. W czasie stanu wojennego warto było mieszkać w piwnicy bez okien z przeciekającym dachem, a mimo to grać i koncertować w pełnym wymiarze godzin, ponieważ życie ludzi było dotykane. Wtedy poczułem, że właśnie tego Bóg chce ode mnie, abym robił to przez resztę mojego życia. Nie mogłem sobie pozwolić na własny instrument (moja miesięczna pensja wynosiła 20 dolarów, a gitara basowa kosztowała 600 dolarów). Bóg dał wielu ludzi, którzy pozwolili mi używać swoich instrumentów, dopóki ktoś nie zapłacił mi za mój własny, którym mogłem dotykać ludzkich serc, a nie tylko ich uszu.

Spędzaliśmy lato na Mazurach nad jeziorem albo zimę na Baraniej Górze na nartach. Mieliśmy pasję, aby głosić Ewangelię przez muzykę, ale chcieliśmy to robić w jak najlepszy sposób. Nie chcieliśmy przynosić Jezusowi wstydu. Chcieliśmy, aby Bóg był wielbiony przez nasze pieśni, przez naszą służbę. Chcieliśmy, aby ludzie mogli zakosztować tego, co my sami przeżywaliśmy osobiście z Nim. To była misja młodych zakręconych i niedoświadczonych ludzi, którzy byli gotowi poświęcić swoje najlepsze lata, aby ratować innych i dawać im kierunek do jedynego Boga. Przy okazji razem, robiliśmy to, co lubiliśmy najbardziej, graliśmy muzykę i mogliśmy jakoś z tego wyżyć.

Przyjaźń i wspólne wartości. Te przyjaźnie trwają do dzisiaj i jeśli chodzi o mnie, są szczere. Podróżowanie razem, dużo śmiechu, dużo radości, ale i dużo łez. Rozmowy i przebaczenia. Wspólne obiady i kolacje. Kartki na mięso dla Beatki (Paduch) i potem wspólny obiad. Czasami mam wrażenie, że czasy komuny były łatwiejsze i ciekawsze a zespół dawał nam cel istnienia i dodawał wiatru w żagle. Nawet gdy długo się nie widzimy, to na spotkaniu jest tak, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Zawsze tęskniłem za następnym spotkaniem. Możemy siedzieć do późnej nocy i temat się nie kończy. Starzejemy się, ale widzę, że w środku wciąż czujemy się tak jak kiedyś i wciąż mamy te same wartości. Wciąż chcemy, aby polska muzyka chrześcijańska była dobra i była dobrą nowiną, aby dawała nadzieję, przybliżała do Chrystusa i zmieniała życia ludzi. Ludzie wygrywają w totolotka, kupują piękne samochody, budują wspaniałe domy. Ja dostałem wspaniałych przyjaciół i wspaniały czas, razem tworząc muzykę i historię, która została ze mną na całe życie. Nie zamieniłbym tego na nic innego. Wszystko ma swój czas, potem przychodzą inni.

Cieszę się, że mogłem brać udział w budowaniu fundamentu dla innych. Nie było YouTube, płyty były rzadkością. Nie było dobrych instrumentów ani wzorów do naśladowania. Nie było pieniędzy i trudno było o mieszkania, czy sale do prób. Wspaniała przyjaźń, atmosfera. Wspólne komponowanie piosenek, podróże, mieszkanie w podłych warunkach, a jednak było fajnie. Milo wspominam czas prób i podróży na koncerty. To był okres ideałów – nie chcieliśmy zmienić słów piosenek, mimo że znani producenci oferowali nam nagrodę. Chciano, abyśmy zmienili słowa i robili karierę świecką. Były pokusy, ale my byliśmy młodzi i szaleni dla Boga. Żarty i wygłupy dodawały nam sił i nas wiązały. Fajnie było! To był początkowy okres trwania naszego zespołu. Potem chłopaki się pożenili. Albin z Beatką, Leon z Gosią i Wiesiek z Dorotą. Wtedy zapraszali mnie na obiady, ale często zostawałem na noc. Z Markiem mieszkaliśmy razem na Żoliborzu i na Sadybie w Warszawie chyba przez rok. Też piękny czas służby wśród młodych, do których Marek miał wielkie serce.

Przywilej, gdy mogę przyjechać do Polski i zagrać sobie z młodszymi muzykami (Exodus 15) i radość ogromna, gdy jest możliwość zagrać z tymi, z którymi grałem, gdy sam byłem młody (Jurek, Leon, Tomek). To były piękne lata, których nie zamieniłbym za nic. Gdybym tylko mógł, to bym je przedłużył. Często wracam myślami do tamtych czasów, tęsknię i zadaję sobie wciąż pytanie, czy można było zrobić więcej? Nie byliśmy doskonali, jednak wiele nas łączyło i dzięki temu istnieliśmy. Przez to, że byliśmy niejako na „linii frontu”, szatan nas nie oszczędzał i w walce duchowej często ponosiliśmy porażki, ale widzieliśmy też dużo zwycięstw. Było dużo łez, ale było też dużo śmiechu i radości. Czy zrobiłbym to jeszcze raz? Bez zastanowienia. To była wielka duchowa więź, którą czuję do dzisiaj z każdym z nich. Gdyby można było leżeć na tym samym cmentarzu, zanim doczekamy się zmartwychwstania, to bym się na to chętnie zgodził. Jestem wdzięczny za ludzi, którzy do dzisiaj nas pamiętają, doceniają i modlą się o nas.

Zdjęcie z profilu FB Jana Barczuka.

Jan Barczuk grał na gitarze basowej w Grupie Mojego Brata w latach 1981-85. Następnie wyjechał do Kanady, a później do USA gdzie mieszka do dziś. W latach późniejszych pojawiał się incydentalnie w albumach Rapy i inne sprawy, oraz Preludium do nieba.